Nocne krople deszczu nasyciły ziemię ciężką wilgocią. Jakby pragnęła wchłonąć w siebie całą pamięć ulewy. O świcie ostatnie cienie frontu odpływały ku wschodowi, odkrywając majestat Beskidów i wyniosłych Tatr. Słońce, rozświetlone i pewne siebie, otuliło Libiąż złotym blaskiem. Beskidzkie doliny i lasy drżą od oddechu mgieł z zapachem igliwia i świeżych borowików. Wonne i podświetlone słonecznym światłem niosą nadzieję na obfite grzybobranie. (15 września 2025)
Sierpniowy wieczór spłynął na Osiedle Flagówka w Libiążu ciężką, aksamitną masą, nabrzmiałą wonią ziół i gorącem dnia. Powietrze było lepkie od aromatu macierzanki i mięty, które, niczym szare ćmy, krążyły nad łąką i wpełzały do otwartych okien. Zieleń drzew, napęczniała od soku lata, zdawała się pulsować, jakby pod korą biły powolne, gorące serca.
Na niebie chmury, grube i miękkie jak stłoczone owce, rozsuwały się z oporem, odsłaniając wąską, strzelistą ranę. Z tej rany wypływała poświata wschodzącego księżyca jak gęste złoto, które ściekało po liściach i dachach, rozlewało się w bruzdach ulic, zastygało na szybach domów w cienkich, metalicznych powłokach. Osiedle, uwięzione w pierścieniu zieleni, drżało cicho pod naporem tej nocnej iluminacji.
Zioła z libiąskiej łąki, rozgrzane wspomnieniem dnia, wysyłały w powietrze ciężkie, senne opary. Wplatały się w mrok i światło, tworząc tkankę snu rozpiętą nad całym wzgórzem. A gdzieś w tej tkaninie, w samym środku jej drżącej struktury, miasto rosło jak roślina wyciągająca się ku niewidzialnemu słońcu. (8 sierpnia 2025)
Sudety z Ziemi Chrzanowskiej. Kopalnia Janina w Libiążu i najwyższy szczyt Wysokich Jesioników – Pradziad na tle tarczy zachodzącego Słońca. Na lewo od Pradziada zarys Vysoká Hole i Petrowy Kameny. (19 marca 2025)
Było coś nierzeczywistego w tym widoku, coś z pejzażu, który nie należy do świata w jego zwykłym, uporządkowanym kształcie, lecz do tych chwil zawieszenia, gdy rzeczywistość odkleja się od codzienności i na moment przeistacza w sen. Góry, dalekie i nierealne, wyrastały na horyzoncie jak relief odciśnięty w rozżarzonej, miodowej masie zachodu, w tej chwili, gdy słońce jest jeszcze ciepłym odciskiem na niebie, a już zaczyna niknąć, topnieć, rozlewać się w barwach zmierzchu.
Szczyty Wysokiego Jesionika – Pradziad, Petrovy Kameny, Vysoká Hole – zdawały się ledwie cienką, precyzyjnie wyciętą koronką w dalekim powietrzu, a jednocześnie czymś trwałym, niezmiennym, zapisanym w nieuchwytnej, lecz nienaruszalnej księdze świata. W oddali majaczył szyb kopalni Janina, wyciągający swoją smukłą sylwetkę w stronę horyzontu, który zdawał się falować, pulsować delikatnym światłem zmierzchu.
W tym krajobrazie było też coś z zapomnianych mitologii, z zamierzchłych historii, które raz opowiedziane, nigdy nie przestały istnieć. Na Petrovy Kameny, jak głosiła legenda, uciekał kowal Petr ze swoją ukochaną – ale czy to było kiedyś, w czasie rzeczywistym? Czy może wciąż się to dzieje, noc za nocą, gdy powietrze staje się gęste od sekretów i zaklęć? Może oni tam są, na szczycie, dotykają dłońmi czarny kamień, i świat powtarza to dotknięcie w nieskończoność, rozgrywając je w kolorach zachodu, w dalekich konturach gór, w drżeniu horyzontu, który nigdy nie jest taki sam.
Pradziad w Czechach najwyższy szczyt Jesioników w Sudetach Wschodnich odległy o 160 km, na tle tarczy zachodzącego Słońca i kopalnia Janina w Libiążu. (19 marca 2022)